- 28
- mar
- 2017
Dalmierze nigdy nie stały się na tyle popularne, żeby stworzyć poważną konkurencję na rynku zdominowanym przez lustrzanki. Oczywiście posiadały one swoich zagorzałych zwolenników, jednak byli to zazwyczaj pasjonaci, a nie osoby zajmujące się zawodowo fotografią. Dobitnie świadczy to o tym jak genialnym rozwiązaniem jest wizjer optyczny w aparatach (stosowany do dziś!). Technika jednak poszła do przodu, cyfrowi spadkobiercy aparatów dalmierzowych - bezlusterkowce - mogą liczyć na nowoczesne rozwiązania związane z ustawianiem ostrości jak i kadrowaniem (czyli elementem, który był chyba jedną z najsłabszych stron dalmierzy).
Dziś miałem namiastkę okazji, aby przekonać się jak mogły wyglądać obiektywy jeśli to dalmierze zdominowały by rynek fotograficzny. Wszystko za sprawą Voigtlander'a 21/4.0 (zaprojektowane pod system Leica, a podpiętego pod cyfrowe body Sony A6000), którego zabrałem ze sobą na "krokusowy wypad" na Polanę Chochołowską :). Jako jeden z nielicznych obiektywów spełniał większość moich kryteriów: szerokokątny (mniej niż 24mm), mały, lekki, ostry i jasny. Właściwie tylko z ostatnim punktem się nie udało, ale po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że jasność nie jest mi do niczego potrzebna podczas takiego wyjazdu.
Obawiałem się winietowania, z którego słynie ten obiektyw. Okazało się, że niepotrzebnie. Na niepełnoklatkowej matrycy jest ono mało widoczne, na pełnej klatce nie miałem okazji testować (a szkoda bo jestem bardzo ciekawy). W moim przypadku bardziej uciążliwe były delikatne flary w kadrze, niestety dedykowana osłona przeciwsłoneczna niewiele pomogła. Nic jednak nie jest w stanie zatrzeć pozytywnego wrażenia jakie zrobił na mnie obiektyw. Dbałość o detale, rewelacyjne, precyzyjne wykonanie. Jego używanie to czysta przyjemność, a miniaturowe rozmiary i piórkowa waga to wisienka na torcie. :)